Zaginione imperium – seria „Fargo”
Wciągnęła mnie niczym głębinowe odmęty w swoje czeluści, druga książka z serii opisująca przygody małżeńskiej pary państwa Fargo.
To już klasyka powieści przygodowej jaką można znaleźć u Cliva Cusslera, jak i pierwsza tak i ta pisana przy współpracy z Grantem Blackwood.
Mimo że nie opisywałem tutaj każdej książki Cusslera, a może powinienem… a do tej pory przeczytałem większą część z serii NUMA, którą uwielbiam, nie chcąc skończyć zbyt szybko, chwyciłem za kolejną nieco odrębną historie właśnie państwa Fargo.
Jak to w przypadku innych ( jeśli ktoś nie czytał ) zaczynamy w niedalekiej przeszłości, która narzuca nam kierunek w którym powieść będzie szła. To że nie samą pracą człowiek żyje wiadomo od dawna, więc spotykamy Sama i Remi Fargo na urlopie, co nie znaczy że nie robią tego co uwielbiają czyli nurkują w bajecznej zatoczce gdzieś na Zanzibarze i jak to oni trafiają na fragment czegoś co inni chcieli by zachować w tajemnicy. I w tym momencie kończą się wakacje, a zaczyna przygoda i wraz z nią kłopoty.
Jeśli uwielbisz podróżować, niestraszne ci wilgotne i pełne owadów dżungle, chcesz zanurkować przejrzystych wodach nie odwiedzanej przez nikogo laguny, popłynąć łodzią na bezludną wyspę, zbadać mroczne jaskinie pełne krokodyli, a gdzieś po drodze zmierzyć się z groźnym przeciwnikiem, który z chęcią skrócił by cię o głowę, to jest to książka, a nawet seria po którą warto sięgnąć.
Cliva Cusslera czyta się bardzo lekko i szybko. Może niektórym to nie wystarczyć i wolą nieco bardziej wyszukane czy wyrafinowane powieści. Ja osobiście uwielbiam te barwne historie pełne dobrze nakreślonych postaci, tych pozytywnych jak i negatywnych.
I mały smaczek na koniec. Co prawda to dopiero druga książka z serii ale skoro to dość schematyczne powieści to mogę zdradzić że sam mistrz Clive Cussler się w nich ukazuje, przybierając różne postacie, więc można powiedzieć że robi za tak ostatnio popularne cameo.
Drugim nieco osobistym smaczkiem jest opisany w książce sprzęt jak używa Sam Fargo, a dokładnie noż armii szwajcarskiej. Ponieważ sam jestem fanem i użytkownikiem tego „scyzoryka” miło wiedzieć że główny bohater zawsze ma taki przy sobie. Jest to też zabieg praktyczny ze względu na prawo w wielu krajach, które zabraniają posiadania przy sobie broni białej. W tym wypadku noże Victroinox mieszczą się w kategoriach które pozwalają na swobodne posiadanie i noszenie go na co dzień. Ot taka mała dygresja, nie mogłem sobie odpuścić.
Ps. zdjęcia zrobiłem w nieco bardziej egzotycznym kraju niż mój, co idealnie pasuje do tej książki.
